Maki spod Monte Cassino Mam Na Imię Aleksander

Tekst piosenki

  • Tekst piosenki Redakcja
Powinna być aniołem za dłonie chociażby
zadbane, kobiece, idealne, kształtne.
Leżała jak we śnie, jedną z nich miała na piersi,
pokrywał ją pył jakiś, na bank był gwiezdny.
Miała przymknięte oczy i medalik złoty, malutki,
skromny symbol cnoty.
I te nogi nagie, purpura przecięła tułowie
prawie całe odsłaniając resztę jak na wystawie.
Młoda twarz, policzki rumiane jak zachód latem
gładki jakby jedwabne, świetnie utkane.
Usta zakochane, na amen, pewnie całowały stale
doprowadzając do szaleństw.
Włosy lekko potargane, przyznaje, lecz nie ujęły jej wdzięku,
przeciwnie nawet wytwarzały aurę jak diadem.
Każdy chciał ją dotknąć, lecz każdy bał się, że zrobi skazę.
Nie musiała się ruszać by na nutach grać,
gdyby nie kurz na butach pomyślałbym, że umie latać.
Chyba spadła tu wraz z deszczem.
Gdyby zechciała jeszcze raz do mnie pomachać,
powinienem się kajać, kłaniać, starać,
a stoję wryty i się patrzę jak wariat.
Wyglądała tak świeżo, zupełnie jak wiosna,
podobno też była kobietą, może to ona.
Może wzrok mnie myli, takie mam myśli,
ale obrazy ostre jak chilli, to nie mogło się przyśnić.
Wyżej jaśniało niebo, jak zawsze, zwyczajnie,
ptaki latały kluczem, a chmury z wiatrem.
Ona dalej w zaparte, nieruchoma jak zdjęcie,
a liczyłem na gest jakiś, na więcej.
Otulała ją czerwień szlachetna jak wino,
zupełnie jak czerwień maków spod Monte Cassino.




Oceń to opracowanie
anonim